Moja przygoda z firmą Max Carp zaczęła się wczesną wiosna tego roku, a w sumie już zimą, kiedy to planowałem jakie produkty głównie będą lądowały na moich włosach, po rozmowie z kolegą, jednym z lepszych karpiarzy w okolicy, dowiedziałem się o istnieniu Maxa. Bardzo firmę wychwalał i twierdził, że nigdy nie miał na włosie nic lepszego niż ich flagową kulkę zombie. Początkowo podchodziłem do jego opinii sceptycznie, ponieważ jestem z tych, którzy nie wierzą w cudowne kulki i zdają sobie sprawę, że jest ogromna ilość innych ważnych aspektów w polowaniu na cyprinusy, innych niż sama kulka…
Jak się okazało był to moment przełomowy. Zaopatrzyłem się w kilka podstawowych smaków i zacząłem testy. Pierwszym wyjazdem z nowymi kulkami była klasyczna, szybka wczesnowiosenna dniówka, wyniki były co najmniej zaskakujące. Woda miała niecałe 9 stopni, ja natomiast notowałem regularne odjazdy karpi. Z racji zimnej wody postawiłem na kulkę typowo przystosowaną do takich warunków, a mianowicie „Max Wintera” Delikatny zapach słodkiej śliwki i pikantnych kalmarów był receptą na dobranie się do miśków podczas rozpoczynających sezon zasiadek. Co prawda po dwóch owocnych wyjazdach wciąż nie byłem przekonany czy cały mój rezultat mogę przypisać „Maxowi”. Jednak kolejny wyjazd zaczął mnie upewniać w przypuszczeniach, że te kulki coś w sobie mają. Testowy asortyment się skończył, więc zaopatrzyłem torbę w kolejne smaki kulek oraz palet, pastę i boostery. Miejscem kolejnych testów była mała dzika woda. Z racji zimnej wody znów na włosie Max Winter oraz zombie, oba podpięte pływającą kukurydzą. Zbiornik przyzwyczaił mnie do brań tylko w nocy, z racji sporej presji ze strony spławikowców w ciągu dnia. Jednak z max’em na włosie reguła została złamana. Zestawy wpadły do wody wraz z siateczką pva z pokruszonymi kulkami oraz peletem Mini Max amino, dodatkowo posłałem kilka spombów konopi. Po niespełna 15 minutach rola na wędce z zombie! Pierwszy, piękny dziki lustrzeń wylądował na macie. Zdziwienie na mojej twarzy pisało się jeszcze przez co najmniej godzinę lecz branie tłumaczyłem sobie zwykłym przypadkiem i tym, że może trafiłem miśkowi idealnie pod nos. Teoria przypadku została jednak obalona po 1,5 godziny, kiedy to znów na zestaw z zombie nastąpiło branie, ryba parkuje w zaczepie i się wypina. Przez noc wyciągam jeszcze dwie nieduże ryby i zadowolony wracam do domu. Tydzień później wybieramy się na to samo jeziorko wraz z dwoma kolegami. Namówiłem ich na zrobienie małego testu, mianowicie każdy z nas założył identyczne przypony, a zestawy różniły się jedynie przynętą. W celu dobrego porównania rezultatów zastosowaliśmy kulki z podobnej półki cenowej do Maxa. Wynik nie pozostawiał wątpliwości… 3:0 dla Max Carpia!!! Wtedy byłem już pewny jakości produktów. Jednak nic nie będzie lepszym testem niż zawody. Sumiennie się do nich przygotowaliśmy. Na włosie oczywiście nic innego jak małe zoombie 16mm+słodki pop-up. To był strzał w dziesiątkę! Zdecydowaliśmy się na obławianie okolic zaczepów i łowienie prawie na sztywno. Taktyka została dobrana perfekcyjnie. Przez dwie doby złowiliśmy łącznie 56 ryb i zawody wygraliśmy z ogromną przewagą!!! Ta potyczka była świetnym treningiem przed zbliżającymi się mistrzostwami Europy juniorów w Czechach. Każdy aspekt był przez nas osobno obmyślany, presja była ogromna jednak jednego byliśmy pewni, jedziemy z max’em, więc o jakość towaru nie musieliśmy się martwić! Doświadczenie naszego kapitana w doborze smaków na Katlov okazało się bardzo pomocne postawiliśmy na dwa „Red Raga” oraz „Gold Squida”. Od chłopaków z Czech dostaliśmy całą serię produktów o tych smakach. Kamil łowił na Red Raga czyli połączenie łososia i kryla zakrapianego żurawinową nutą. Ja natomiast na Gold Squida, kulkę o zapachu kalmarów z dodatkiem pieprzu i curry, przeznaczoną na te najbardziej wymagające zbiorniki! Jak już wspomniałem wybór był bardzo trafiony, a efektem tego była ogólnie największa ilość złowionych karpi w całych zawodach, jednak liczyły się trzy największe ryby, a w tej kwestii nie łapaliśmy się na podium. Co wcale nie oznacza, że nie łowiliśmy dużych ryb, wręcz przeciwnie obie kulki pozwalały nam przechytrzyć dwa blisko 17 kilogramowe karpie z głębokości niecałego metra. A na zestaw, który znajdował się trochę głębiej ostatniej nocy miałem potężnego karpia, który niestety wypiął się pod samymi nogami i przekreślił nasze szanse na zwycięstwo. Po zawodach, gdy zeszła już z nas cała adrenalina, która towarzyszyła nam przez cały pobyt w Czechach powróciliśmy do robienia tego co potrafimy najlepiej, więc po tygodniowej absencji nad wodą znów zaczęliśmy zasiadki na polskich zbiornikach. Oboje kontynuowaliśmy połowy na te same smaki co w Czechach i zarówno Kamila jak i moje wyniki były bardzo zadowalające. Zacząłem od krótkiej dwu dobowej zasiadki na jeziorze wandzińskim. Kolejny raz Max Carp pokazał na co go stać. Na zbiorniku łowione były pojedyncze karpie ja natomiast złowiłem ich pięć co na okres tak niesprzyjającej pogody było naprawdę dobrym wynikiem. Kolejne dwa wyjazdy na tą samą wodę, a wyniki były bardzo zbliżone do pierwszego wyjazdu. Stosowałem bałwanki z Gold Squida oblepione pastą tego samego smaku, ciężarek również oblepiałem w celu zwiększenia jego powierzchni i zapobieganiu zapadania się w muł. Ryby łowiłem regularnie i praktycznie każdy wyjazd kończył się sukcesem. Były to jednak stosunkowo krótkie zasiadki, a miałem w planach coś konkretniejszego.
Długo nie musiałem czekać … dostałem telefon od Arka- pakuj się, jedziemy na Baly’s. Przez wielu woda nazywana jest węgierskim Rainbow, po tygodniu łowienia na tej niezwykłej wodzie zrozumiałem dlaczego tak ją nazywają. Lecz wróćmy do samego wyjazdu. Spakowany, nie mogłem doczekać się możliwości wywiezienia zestawów w tym karpiowym raju. Całe szczęście o kulki nie musieliśmy się martwić, mieliśmy towar najwyższej jakości czyli oczywiście Max Carpia. Zaopatrzeni w kilka smaków byliśmy gotowi na zmierzenie się z tą jakże wymagającą wodą… tak nam się przynajmniej wydawało. Przed nami był tydzień łowienia, każdego dnia uczyliśmy się czegoś nowego, lecz również dostawaliśmy konkretną lekcję pokory. Ja od początku, do końca wyjazdu zdecydowałem się łowić na Gold Squida oraz oczywiście Zombie, Arek natomiast głównie postawił na bugaboo. Notowaliśmy pojedyncze brania jednak bardzo trudno było wygrać z rybami walkę w sąsiedztwie ogromnych drzew, które czasem było widać pod powierzchnią wody na głębokości 6-7 metrów. Każdego dnia szukaliśmy sposobów na przechytrzenie tych najbardziej doświadczonych ryb. Arek łowił coraz większe ryby, ja natomiast przez pięć nocy nie wyholowałem żadnego karpia. Co prawda miałem ogromną rybę, lecz po ponad 40 minutowym holu na środku zbiornika ryba zawróciła w stronę brzegu wprost do zwalonych drzew i po raz kolejny przegrałem walkę, jednak do końca się nie poddawaliśmy i w końcu przełamaliśmy złą passę. Arek wyholował pięknego ponad 18 kilogramowego złotego pełnołuskiego, ja natomiast na Zombie o 2 w nocy wyholowałem ponad 23 kilogramową węgierską bestię. Jakby tego było mało w ciągu dnia miałem kolejne branie tym razem wygrałem walkę z amurem również 20+. Tak zakończyła się nasza węgierska przygoda. Z pewnością było to spełnienie kolejnego marzenia, a Baly’s jest wodą nad, którą muszę wrócić. Po powrocie do Polski, wypoczęty i opalony jak nigdy zdecydowałem się wystartować w indywidualnych zawodach na pobliskiej wodzie PZW, na których po obraniu odpowiedniej taktyki oraz oczywiście pomocy czeskich kulek wygrałem wraz ze złowieniem big fisha. Tydzień później na tej samej wodzie wraz z kolegą zdecydowałem się na kolejną szybką nockę i tym razem w ruch poszedł Fruit Drug z myślą o amurach. BARDZO słodka kulka o wyszukanym zapachu z dodatkiem esencji z pomarańczy, owoców tropikalnych, śliwki i 3 tajemnych olejków. Efekt przeszedł nasze oczekiwania. Dzika woda, dała nam 8 brań w ciągu zaledwie 8 godzin, ponieważ burza nie pozwalała nam na wyrzucenie zestawów. Oboje byliśmy w szoku jak świetnie działają te niezwykle słodkie kulki. Wakacje przebiegały wspaniale, a każdą chwilę spędzałem nad wodą. Jednak jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc bez dłuższych zastanowień wybraliśmy się ze znajomymi na tygodniową zasiadkę na Wygoninie. Po raz kolejny zaufałem Gold Squidowi i po raz kolejny był to słuszny wybór. Ryby na całym jeziorze nie chciały współpracować, jednak na moich zestawach notowałem regularne odjazdy, najwięcej na dwa orzechy tygrysie podpięte Gold Squidem oraz potraktowane boosterem tego samego smaku. Rybki były słusznych rozmiarów z największymi w granicach 13 kilogramów. Kacprowi dopisało większe szczęście i z miejscówki obsypanej również Gold Squidem po szczęśliwym holu, zanotował pięknego, starego blisko 19 kilogramowego wygonińskiego golca. Wyjazdowi jak to już bywa na Wygoninie towarzyszyła cudowna atmosfera, a otaczająca nas nieskazitelna przyroda wraz z krystalicznie czystą wodą dodawały klimatu tej niezapomnianej zasiadce. Po powrocie z Wygonina przyszedł czas na chwilowe „zawieszenie broni” ze względu na zbliżający się rok szkolny i maturalną klasę. Przyszedł czas także na podsumowanie i przemyślenie jeszcze raz na chłodno tego co miało miejsce w okresie wiosna-lato. Wnioski nasuwają się same. Przez cały sezon tylko na jednej wodzie zaliczyłem „blanka” nie notując ani pika, pozostałe wody dawały mi znacznie więcej oraz większe ryby niż w latach ubiegłych. Od pierwszego do ostatniego wyjazdu jak do tej pory mając kulkę Maxa na włosie mogłem być spokojny, że odjazd to tylko i wyłącznie kwestia czasu. Max Carp daje mi możliwość skutecznego łowienia cyprinusów przez okrągły rok ze względu na całą gamę kulek dostosowanych do każdych możliwych warunków. Notowałem brania zarówno w wodach gdzie nikt wcześniej nie łowił, tak samo jak w przełowionych komercjach. Produkty sprawdzały się świetnie również w bardzo zimnej polskiej wiosennej wodzie tak samo jak w bardzo ciepłej na Węgrzech. Jest to bardzo ważny aspekt tej karpiowej układanki, ponieważ mając świetną przynętę, o którą nie musimy się martwić i wiemy, że nas nie zawiedzie możemy się skupić na pozostałych kwestiach, które pozwolą nam przechytrzyć rybę życia.
Tak w kilku słowach podsumowałem dotychczasowy sezon z firmą Max Carp, ale spokojnie to jeszcze nie koniec! Przed nami jesień, czas na te największe miśki! Ja zakładam zombie i lecę na zasiadkę, a Wy co wybierzecie?